Bliżej Siebie

mgr Mariusz Krawczyk

mgr Mariusz Krawczyk

specjalista psychoterapii uzależnień

Kontynuując temat rozpoczęty w poprzednim artykule chciałbym skupić się na tym, co dzieje się, gdy mija okres euforii i zadowolenia z samego faktu, że nie piję alkoholu.

FAZA MURU

FAZA MURU bo na tym etapie skończyliśmy poprzednie rozważania jest okresem bardzo trudnym dla samego uzależnionego, w którym jak wynika z moich doświadczeń dochodzi do największej ilości powrotów do czynnego uzależnienia czyli złamania abstynencji. A to, z co najmniej kilku powodów.

Tym głównym, podstawowym czynnikiem jest stopniowe, znaczne pogorszenie się samopoczucia osoby uzależnionej wynikające m.in. ze zmiany biochemii mózgu, która polega na tym, że w znaczny sposób obniża się „produkcja“ tzw. hormonów szczęścia, które do tej pory odpowiedzialne były za obcinanie wierzchołków negatywnych emocji i powodowały, że osoba uzależniona była spokojniejsza, bardziej wyciszona, wesoła, zadowolona, nie odczuwała chęci wypicia/ zażycia itp. Łatwiej również znosiła sytuacje nerwowe, stresowe.


Teraz przyszedł czas, gdy ta zbroja chroniąca wrażliwe ciało opada, można to porównać do sytuacji gdy pod zbroją jest poparzona, bardzo wrażliwa skóra wystawiona na działanie jaskrawych promieni słonecznych. Tak więc uzależniony staje się w tej fazie bardzo wrażliwy na wszelkie sytuacje mogące w nim wywołać napięcie, złość, lęk i szereg innych przykrych uczuć a ciągle jeszcze przykre uczucia taka osoba ma mocno skojarzone z głodem alkoholowym ponieważ przez długie lata wypicie/ zażycie było podstawowym sposobem radzenia sobie z nimi.
O ile w fazie miodowej uzależniony był dość odporny na stres, tak teraz drażni go dosłownie wszystko, wpada w szał gdy żona pyta go, czemu później wrócił z pracy, wybucha gniewem gdy kolega z pracy nie chce mu pomóc, krzyczy na dziecko, które nie potrafi rozwiązać zadania z matematyki  itp.

O ile w fazie miodowej, gdy coś go zezłościło potrafił wyjść na spacer uspokoić się, zmienić myślenie i to przynosiło długotrwały skutek w postaci poprawy nastroju i powrotu do równowagi o tyle teraz drobiazg wyprowadza go z równowagi a zastosowanie szeregu sposobów na rozładowanie napięcia i powrót do równowagi działa tylko przez chwilę. Wtedy odczuwa ulgę lecz zaraz potem powracają silne, nieprzyjemne emocje. Stany te bywają permanentne i subiektywnie nie do zniesienia a gdzieś głęboko w doświadczeniach tej osoby zapisane jest co… nie, nie to, żeby się upić i cierpieć z tego powodu, mieć kaca… lecz to, że jedno piwko, szklaneczka whisky, lampka wina załatwi sprawę… poczuję ulgę, poczuję się lepiej… i tylko to będzie tak na prawdę skuteczne, bo nic innego nie działa.

Często słyszę od pacjentów, nawet tych którzy w fazie miodowej zdołali wprowadzić w swoje życie wiele zmian i dobrze się obserwują, że czują się koszmarnie… rano poszedł pobiegać troszkę ulgi, w pracy jakoś przetrwał ale mało co a nie pokłócił się z szefem, poszedł na basen, lepiej się poczuł… na 10 minut, po powrocie do domu i tak wścieka się na wszystko i wszystkich i jest przekonany, że to ich wina, wszyscy się go czepiają i robią to specjalnie… jak długo to jeszcze potrwa… to nie do zniesienia…

Od domowników słyszy również, że jest nie do zniesienia i lepiej jakby się w końcu napił… to nic tylko się napić… Jeśli zdrowieje dla siebie, jest w terapii, chodzi na mityngi poradzi sobie z tym… Jeśli nie pił dla żony, matki, kuratora… to nie ma już dla niego żadnego znaczenia, wszywka czy zastrzyk też go najczęściej nie zatrzyma…

Co dopiero gdy w fazie miodowej pacjent np przez 2-3 miesiące uciekał w pracę, nie nauczył się obserwować, ani stosować jakichkolwiek innych metod obniżania napięcia… Jest wściekły na wszystko, przemęczony nadmierną pracą i bezbronny wobec tego wszystkiego czego doświadcza… więc najczęściej nie ma innego wyjścia jak wrócić do dawnego, wypróbowanego skutecznego sposobu na ulgę… i to robi… kółko się zamyka.

Tak więc ucieczka w pracę, która w fazie miodowej była kuszącym rozwiązaniem aby zarówno nie myśleć o piciu ale też i nie angażować się w proces zdrowienia… w fazie muru staje się kanałem który niechybnie prowadzi z powrotem do picia.
Inną negatywną konsekwencją wcześniejszej ucieczki w pracę jest brak organizacji życia. W fazie miodowej uczestnicy terapii powinni uczyć się racjonalnego planowania dnia z uwzględnieniem czasu wolnego dla siebie, dla rodziny, by być bliżej siebie, by podejmować dialog z bliskimi… a uciekając w pracę nie robią tego, a gdy przychodzi faza muru, która sama w sobie powoduje chaos, nie rozpoczęta wcześniej nauka planowania, układania sobie dnia jeszcze bardziej go wzmaga i powoduje narastający stres, dyskomfort i chęć ulgi. Mechanizmy uzależnienia uruchamiają się wtedy na dobre… Intelektualne próby wytłumaczenia sobie że przecież nie mogę się napić padają pod naporem natłoku myśli, wytłumaczeń, racjonalizacji, których jedynym celem jest przybliżyć do picia, myślenie staje się wybiórcze, tunelowe na krańcu którego widoczna jest tylko ulga od stresu oraz doświadczanego dyskomfortu.

Inna pułapką i trudnością czekającą na uzależnionych w fazie muru są nasilające się kłopoty w relacjach rodzinnych. O ile w fazie miodowej najczęściej rodzina kibicuje uzależnionemu w jego leczeniu czasem obchodząc się z nim jak z jajkiem… żeby tylko chciał się leczyć i nie pił…
Rodzina też doświadcza swego rodzaju okresu miodowego… bo w końcu poszedł na to leczenie i nie pije miesiąc albo dwa… jakie to fajne… teraz to już wszystko się ułoży. Jednak po tych trzech czy czterech miesiącach euforia opada, pojawia się proza życia, więcej niesnasek, konfliktów, uzależniony jest nerwowy i pokazuje swoje ja… rodzina też jest nerwowa, bo kojarzą ten stan z wieloma wcześniej doświadczanymi okresami nerwowości po których szedł pić. Zaczynają też więcej wymagać, oczekiwać zaangażowania w życie rodzinne i rozwiązywania różnych problemów życiowych… a nasz uzależniony cały w nerwach, stresach najchętniej chciałby od tego wszystkiego uciec. Potrzebuje skupienia się na sobie swoich emocjach, zacząć radzić sobie sam ze sobą co jest i tak dla niego bardzo trudne.

Najczęściej jednak „aby było dobrze“ zaczyna skupiać się na problemach, konfliktach w rodzinie… gaszeniu różnych „pożarów”, co wprowadza go w jeszcze większy chaos życiowy, emocjonalny i podobnie jak w czynnym uzależnieniu wydaje mu się, że rozwiązanie tych problemów w relacji z żoną, dziećmi… w pracy i wielu wielu innych da mu ulgę i trzeźwość. Tak na prawdę skupianie się na nich jest tym, co go coraz bardziej napędza do picia. Skupia się na innych zamiast na sobie, gdy to co powinien zacząć konsekwentnie i systematycznie robić to właśnie skupić się na sobie, swoich emocjach, poszukaniu ulgi w konstruktywnie zaplanowanych działaniach (odpoczynku, uregulowaniu snu, posiłków, zadbaniu o relaks, zaplanowaniu zadań itp.)

Niezastąpioną pomocą dla osoby uzależnionej szczególnie w tym trudnym okresie jest pomoc wspólnoty Anonimowych Alkoholików, których mityngi w naszym mieście można odnaleźć każdego dnia i poszukać tam wsparcia u osób, które same przechodziły podobne stany i trudności, uporały się z nimi i chętnie podzielą się swoim doświadczeniem, siłą, nadzieją. Wspólnota AA jest nieocenioną pomocą dla osób zdrowiejących z uzależnienia, połączenie profesjonalnych oddziaływań psychologicznych, terapeutycznych z tym co proponuje ruch samopomocowy w moim odczuciu daje najlepsze efekty. Przybliżeniu samego Ruchu AA chciałbym poświęcić być może, któryś z kolejnych artykułów.

Podsumowując natomiast informacje na temat omawianej fazy MURU można powiedzieć, że najczęściej rozpoczyna się ona w trzecim miesiącu abstynencji lecz zdarzają się przypadki doświadczania objawów tej fazy dużo wcześniej a także później. Natomiast okres jej trwania, nasilenie objawów zależy również od wielu czynników. Obserwuję w trakcie swojej pracy psychoterapeutycznej, że u pacjentów, którym udało się dobrze wykorzystać dany im spokojniejszy czas fazy miodowej i mimo różnych pokus zaangażowali się w swoje zdrowienie, zaczęli szukać wsparcia w AA, oprócz terapii chodzili na mityngi mimo, że nie czuli się tak źle, zaczęli planować swój dzień, obserwować siebie, a głównie swoje emocje. Rozpoczęli naukę konstruktywnego radzenia sobie ze stanami których doświadczają lub słyszą od innych, że mogą zacząć doświadczać. Przygotowali sobie plan awaryjny na czas kiedy będzie gorzej i z pokorą udaje im się podchodzić do choroby i zdrowienia z niej, dbają o siebie i priorytetem jest dla nich trzeźwość.
 

U takich osób faza muru najczęściej trwa krócej powiedzmy 2-3 tygodnie, czasami jest wręcz niezauważalna, a co najważniejsze nasilenie jej objawów, doświadczanych przykrych stanów jest dużo mniejsze i dużo łatwiej jest im korzystać ze zdobytej wcześniej wiedzy oraz utrzymać abstynencję, bo wcześniej zdążyli już wypracować pewne nowe nawyki.
Trudniej jest osobom, którym nie udało się wdrożyć zaleceń terapeutycznych… targają nimi emocje tak silne, że najczęściej zaczyna się od powątpiewania w terapię lub w ogóle w sens niepicia, narasta stres, chaos i kończy się złamaniem abstynencji.

Lecz choćby najboleśniej przeżywana faza muru kiedyś musi się skończyć … i jeśli w tym czasie uda się nie napić alkoholu to się kończy… czasem po 2-3 tygodniach czasami po 6 ale się kończy… wtedy można odetchnąć, bo emocje nie są już tak gwałtownie przeżywane i doświadczane lecz nie jest to ani koniec zdrowienia, leczenia ani tym bardziej kres wszelkich trudności. Choć w kolejnych fazach można na pewno powiedzieć o większym spokoju oraz poczuciu kontroli nad tym, co się ze mną dzieje. Wyciszają się objawy charakterystyczne dla fazy muru i rozpoczyna się:

FAZA PRZYSTOSOWANIA

FAZA PRZYSTOSOWANIA, której początek najczęściej przypada na 4-5 miesiąc abstynencji i może trwać od dwóch do kilku miesięcy. Faza ta charakteryzuje się tym, że po emocjach fazy MURU wraca zadowolenie z trzeźwienia, jest więcej spokoju i radości lecz nie jest to już stan euforii podobny do tego w fazie miodowej, a raczej bliższy stabilności oraz realnemu odczuwaniu zadowolenia z trzeźwego życia. Lecz jak już wspomniałem nie jest to jednak takie piękne i kolorowe aby osoba uzależniona mogła sobie zacząć żyć spokojnie i przestać zajmować się swoim uzależnieniem, by przestać koncentrować na nim oraz doświadczać jego konsekwencji.

Jedną z tych konsekwencji w obszarze działania ciągle jeszcze aktywnego mechanizmu Nałogowej Regulacji Uczuć jest obniżona tolerancja na monotonię emocjonalną, która teraz właśnie daje znać o sobie poprzez poczucie nudy życia w trzeźwości. Alkoholik przyzwyczajony przez lata do funkcjonowania na skrajnych emocjach, zarówno tych przykrych jak i przyjemnych, przyzwyczajony również do szybkich i częstych zmian w tym zakresie oraz braku doświadczeń związanych z uporządkowaniem i stabilizacją (życiową, zawodową, emocjonalną…) tęskni i odczuwa spory dyskomfort w momencie, gdy w jego mniemaniu „nic się nie dzieje“ czyli ma normalną pracę, nikt go nie chce zwalniać, w domu już od jakiegoś czasu ustały kłótnie o jego picie, na terapię chodzi ale już wszystko zaczął inaczej widzieć i radzi sobie dosyć dobrze – nie myśli o piciu, nie ma silnych chęci, potrafi odmawiać.

NUDA… dom… praca… terapia… mityng… czas z rodziną… praca… terapia…basen… dom… mityng… praca… zwariować można. Zaczyna go nosić, zaczyna być to dla niego dyskomfortowe, wszystkie jego doświadczenia i schematy podpowiadają mu, że coś musi zrobić ( aby uciec, uciszyć monotonię emocjonalną której nie znosi). Dlatego często zaczyna prowokować konflikty, wchodzi w nie, wchodzi w zachowania kompulsywne… zaczyna kompulsywnie (czyli w sposób nałogowy, szukając szybkiej ulgi, zmiany nastroju) uprawiać sport, sex, zajadać słodycze, uciekać w pracę, wynajduje sobie różne zajęcia.

O ile wcześniej różne zadania potrafił odkładać w nieskończoność, zawsze na wszystko miał czas, zawalał różne sprawy i nie specjalnie się tym przejmował o tyle teraz czuje dziwny niepokój gdy miałby siedzieć i np. odpoczywać, a przecież mógłby coś zrobić np. naprawić altankę chociaż dopiero luty, albo przemalować balkon. Napięcie, niepokój, dyskomfort związane jest z tym, że miałbym siedzieć i nic nie robić… emocje mnie gdzieś gonią, czegoś mi brakuje… właśnie emocji… intensywniejszych niż te które teraz przeżywam, nie ważne czy przyjemnych euforycznych, czy też przykrych… byle coś się w nich działo… monotonia emocjonalna jest nieznośna, a tolerancja na nią mocno obniżona.
Często rodzina w tym czasie dochodzi do wniosku, że piłeś i cię nie było w domu dla nas, teraz też cię nie ma… a do tego chodzisz cały nerwowy często szukasz zaczepki więc może lepiej żebyś się napił… będziemy mieli spokój.
Czasem uzależniony chcąc wypełnić nudę i pustkę, uciec od dyskomfortu angażuje się w kolejny remont mieszkania, ogródek czy też sto innych rzeczy, które robi aby uciec od monotonii a tym samym kontynuować swój nałogowy schemat.

Oczywiście nie ma nic złego w sporcie, remoncie czy też uprawianiu ogródka jeśli nie służy to ucieczce od monotonii. Jeśli nasz uzależniony potrafi odpocząć z żoną przy kawie na działce i nie musi ciągle czegoś robić ani nie musi gnać na siłownię czy na mityng nawet wtedy gdy dzieci go proszą po raz dziesiąty aby pograł z nimi w szachy – jest ok.

Trudnością osoby zdrowiejącej w tym okresie jest często brak realnych, racjonalnych celów, które może spokojnie, systematycznie realizować i doświadczać satysfakcji z ich osiągania. Inną trudnością przynajmniej u części osób zdrowiejących w tym okresie jest brak satysfakcji zawodowej. Zdrowiejąc udało się do tej pory odbudować część poczucia własnej wartości i kompetencji zawodowych, które często w okresie picia były zdewaluowane i niewykorzystane. Część osób uzależnionych pracowało poniżej swoich kwalifikacji i ze względu na picie traktowani byli gorzej, część nie ma lub dalej nie może znaleźć pracy i to frustruje, powoduje szereg przykrych emocji.

Zgubna dla uzależnionego na każdym etapie zdrowienia, również aktywna w tym okresie staje się NADMIERNA PEWNOŚĆ SIEBIE. Duża część osób zdrowiejących po przejściu przez fazę muru jest przekonana, że już nic złego nie może im się przydarzyć, że na pewno się nie napiją. Jeśli przetrwałem fazę muru, to już sobie ze wszystkim poradzę.
Nie biorą pod uwagę jednak tego, że nawrót w uzależnieniu stopniowo i niepostrzeżenie uruchamia psychologiczne mechanizmy uzależnienia, powracają najpierw nałogowe schematy funkcjonowania emocjonalnego, zmienia się myślenie i dzieje się to ciągle przy przekonaniu, że „na pewno się nie napiję“, a gdy mechanizmy rozkręcą się już na dobre to okazuje się, że do samego końca nie chciało mi się pić, wszystko było niby dobrze … a nagle się napiłem. Pewność siebie jak zawsze doskonale odwraca uwagę od zajmowania się sobą i swoim uzależnieniem. Więcej na temat nawrotów w uzależnieniu napiszę w artykule poświęconym tylko tej tematyce. Tak więc nadmierna pewność siebie bywa zgubna na każdym etapie zdrowienia, w fazie przystosowania należy na nią uważać by nie ulec złudnemu poczuciu mocy i kontroli nad uzależnieniem a raczej dojrzewać do uznawania swojej bezsilności wobec choroby... ale to już temat na inny artykuł.

To czego osoba lecząca się powinna dokonać w tej fazie, to dojrzewać do świadomego życia w trzeźwości. Poszukując odpowiedzi na szereg trudnych pytań: m.in.

Jak ja teraz chcę żyć?
Jakie cele chcę/mogę sobie stawiać?
W czym chciałbym się realizować?
Jak mają wyglądać moje relacje w rodzinie?
W czym chciałbym się realizować zawodowo?
Kogo ja kocham? Z kim chcę być?
Czego oczekuję od związku?
Co mogę/chcę jeszcze osiągnąć?
Jaki sens ma moje życie?
Czy chcę przez całe życie unikać alkoholu?

… i wiele wiele innych…

Często są to pytania, które stawia sobie młody człowiek u progu dorosłości, a uzależnienie spowodowało, że niektórym osobom dziś zdrowiejącym nigdy nie było dane ich sobie postawić bo z alkoholem „jakoś tam było“, „jakoś tam się żyło“.
Trzeźwiejący zaczyna dostrzegać, że utrzymanie abstynencji i samo nie picie to tylko czubek góry lodowej. Gdy odrzucam beztroskie iluzoryczne życie z alkoholem/narkotykiem i myślenie, że zawsze jakoś tam będzie. Dostrzegam, że moje życie dotąd nie wyglądało tak, jak bym tego chciał i zmiany zapoczątkowane, wymuszone tym, że chciałem nie pić sięgają coraz dalej.  
Okazuje się, że teraz chcę żyć inaczej, zupełnie inaczej, diametralnie inaczej… i mogę to osiągnąć… tylko jeszcze nie wiem czego tak na prawdę chcę.
I stąd szereg powyższych pytań, które trzeba sobie zadać by dalej trzeźwieć i przejść do kolejnego etapu.

FAZA ROZWIĄZAŃ

Po czasie około 8 – 9 miesięcy abstynencji, czasami około roku lub dłużej uzależniony wchodzi w FAZĘ ROZWIĄZAŃ, kiedy to zaczyna się proces odpowiadania sobie na szereg pytań, do których postawienia sobie dojrzałem wcześniej. Dochodzi do tego, że zaczyna czuć całym sobą, że trzeźwe życie bez alkoholu/narkotyków po prostu zaczyna mu się podobać, zaczyna mu pasować. Terapeuta, psycholog  nie musi mu narzucać zaleceń, których „muszę“ przestrzegać, bo ja sam dochodzę do tego, że „nie chcę aby w moim domu stał w barku alkohol a w szafkach kieliszki, bo do niczego nie są mi one potrzebne„. Nie spoglądam z żalem na śmiejących się ludzi w ogródku piwnym nad kuflem piwa, bo to już zupełnie nie jest mój świat, nie chcę tak żyć, mam wiele bardziej interesujących i porywających zajęć i raczej patrzę na takie obrazki z dystansem, czasem współczuciem i politowaniem… nie chcę tak marnować swego czasu, życia bo i tak dużo już straciłem i mam tego świadomość

Wiem w jaki sposób chcę spędzić swoje życie, jakie cele sobie stawiam i do nich dążę. Ale też wiem, że życie nie jest proste, łatwe i przyjemne… wiem, że warto podejmować ten wysiłek.

Jest to etap dość wdzięczny ale trudny, często pojawiają się narastające trudności w relacji małżeńskiej, lub z najbliższymi, którzy mocno przyzwyczaili się do nas takich jakimi byliśmy
i często trochę im to pasowało. Bo mogli np. sami podejmować wiele decyzji, urządzać sobie życie po swojemu, a teraz wiele rzeczy w relacji, rodzinie, otoczeniu, pracy przestaje się uzależnionemu podobać, przestaje to tolerować i mogą pojawiać się silne konflikty.

Często w tych końcowych fazach trzeźwienia a nie jak można by przypuszczać na początku dochodzi do problemów, konfliktów w związkach, na tyle silnych, że część osób decyduje się na rozstanie. Partnerzy uzależnionych często nie są gotowi na zmiany wprowadzane przez uzależnionego, nie chcą ich, wymaga to również od nich pewnych zmian i zbyt wielkiego wysiłku. Albo sami uzależnieni dochodzą, do wniosku, że nie chcą żyć w takim związku, nie chcą żyć w starych, utartych rodzinnych schematach gdzie np. są ciągle tymi winnymi wszystkich kłopotów mimo, że od długiego czasu nie piją, albo tymi którymi trzeba się zajmować, opiekować jak dzieckiem, podejmować za nich decyzje.
A rodzina nie chce z tego zrezygnować… więc uzależniony chcąc trzeźwieć i nie godząc się na takie role podejmuje czasem decyzję o rozstaniu. Konstruktywnym rozwiązaniem na tym etapie jest podjęcie terapii rodzinnej, która zajmie się naprawą całego systemu rodzinnego, ale do tego potrzebna jest wola obu stron.

Bywa, że podobnie jak w fazie przystosowania osoba uzależniona doświadcza teraz poczucia monotonii życia na trzeźwo, zwłaszcza wtedy gdy trudności i problemy życiowe piętrzą się permanentnie, co chwila pojawiają się nowe trudne wyzwania albo ujawniają się zapomniane konsekwencje picia/zażywania (mandaty, sprawy w sądzie, długi) które przytłaczają i zniechęcają do dalszego rozwoju, odbierają satysfakcję z trzeźwego życia. Pijąc „było jakoś prościej“.
Gdy nie udaje się stawiać i realizować konstruktywnych celów, znajdować rozwiązań rośnie zagrożenie uruchomienia procesu nawrotu, nasilające się przykre emocje uaktywniają stare schematy i mechanizmy uzależnienia.

Dlatego na etapie rozwiązań osoby uzależnione znajdujące się w pogłębionej fazie terapii zajmują się szeregiem problemów nie związanych bezpośrednio z uzależnieniem w sensie trudności w utrzymaniu abstynencji. Zajmują się natomiast problemami, trudnościami, które mogą być podłożem, zarzewiem uruchomienia się procesu nawrotu uzależnienia, ale też mają poprawić jakość ich życia. Jest to praca psychologiczna, psychoterapeutyczna na nieco głębszym poziomie, na którym osoba zdrowiejąca zajmuje się swoją sferą emocjonalną np. radzeniem sobie ze złością, lękiem ale też ćwiczy umiejętności asertywnych zachowań, pracuje nad rozwojem sfery duchowej, lepszym rozumieniem siebie i innych w różnych obszarach życia i funkcjonowania. Cała ta praca pozwala na wyznaczenie sobie konkretnych kierunków i celów w życiu, znalezienie odpowiedzi na pytania stawiane we wcześniejszej fazie, ugruntowanie poczucia tożsamości osoby uzależnionej wraz ze świadomością ograniczeń z tego płynących ale też i ogromnych możliwości.

Bardzo ważną zmianą jaka zachodzi często w tej własnie fazie jest poczucie coraz większej pewności co do tego, że ja tak na prawdę NIE CHCĘ już pić/ zażywać. Wcześniej uzależniony mówił sobie… NIE MOGĘ bo… żona ode mnie odejdzie… stracę pracę, zabiorą mi dzieci… ale tak na prawdę gdyby nie to wszystko to… fajnie by było jeszcze trochę popić
Teraz wie, że może, nikt mu tego nie zabroni… ale … już nie chce… bo potrafi się cieszyć życiem na trzeźwo. Życiem, które mimo przeszkód i trudności daje wiele satysfakcji, samozadowolenia, samorealizacji, radości, kiedy odkrywam prawdziwe kolory życia a nie te złudne iluzoryczne zalane alkoholem lub prochami.

Pamiętam moich pacjentów, którzy kończyli na trzeźwo studia, zakładali firmy, stawali się osobami publicznymi, podróżowali w egzotyczne miejsca, ale też i takich którzy znajdywali satysfakcję i spełnienie w życiu rodzinnym, spędzaniu czasu z dziećmi czy ukochanym partnerem na zabawach, spacerach, wycieczkach rowerowych i sprawiało im to niezwykłą frajdę.

Tak więc aby przejść te wszystkie etapy zdrowienia i stać się osobą znającą swoją wartość, akceptującą ograniczenia, rozwijającą się w wielu dziedzinach życia, prowadzącą zadowalające i satysfakcjonujące życie na trzeźwo, potrafiącą być dobrym ojcem, mężem, pracownikiem, przyjacielem i nie potrzebującą do tego środków zmieniających świadomość potrzeba wiele wysiłku. Wytrwałości, systematyczności, pracowitości, otwartości oraz sporo szczęścia ponieważ biorąc pod uwagę statystyki, spośród osób rozpoczynających leczenie (w dobrych ośrodkach do których myślę, że zalicza się Ośrodek „SZANSA“ w którym pracuję) z sukcesem kończy leczenie około 30% pacjentów. Każdemu podejmującemu ten wysiłek powtarzam, że ja zrobię wszystko aby znalazł się w tej grupie, reszta zależy od niego.

Na zakończenie  cały opisany proces zdrowienia osoby uzależnionej a raczej próbę opisania pewnego (aczkolwiek ważnego) wycinka tego procesu dla lepszego jego zrozumienia chciałbym porównać do faz rozwoju człowieka gdyż zauważam w nich wiele analogii.

Mianowicie faza odwrotu kojarzy mi się z narodzinami dziecka, które jest bardzo trudnym doświadczeniem, bolesnym, dziecko rodzi się krzycząc, płacząc w bólu i cierpieniu lecz trwa to stosunkowo krótko podobnie jak faza odwrotu u osoby uzależnionej, która przestaje pić/ zażywać
 i cierpi z powodu kaca, wyrzutów sumienia itd.

Faza miodowa w wychodzeniu z uzależnienia przypomina okres beztroskiego dzieciństwa, kiedy to rosnący maluch nie musi się o nic martwić, ma bardzo pozytywne nastawienie do świata idzie przez świat niczym się nie przejmując. Gdy zauważy coś ciekawego biegnie nie patrząc, że np. wchodzi na ulicę po której jeżdżą samochody. Ma za plecami dorosłego, który złapie go za kaptur i uchroni przed wypadkiem, nie pozwoli by stała mu się krzywda choć i tak spotyka to się z buntem, płaczem
i niezrozumieniem. Podobnie terapeuta, AA trochę prowadzi za rękę osobę trzeźwiejącą pokazując, czasem zmuszając do tego co mu służy mimo tego że jest to niezrozumiałe wydaje się bezsensowne i mam przekonanie, że to ja wiem najlepiej czego chcę i co dla mnie dobre.

Fazę muru utożsamiam z okresem nastoletnim, gdy buzują hormony, emocje biorą górę, jest wiele konfliktów, nieporozumień… bardzo trudny okres, w którym najłatwiej robić różne głupoty i trzeba później ponieść tego konsekwencje. Lecz jeśli młody człowiek ma odpowiednie zasoby, sieć wsparcia, zaufanie do rodziców, swoje konstruktywne zainteresowania, jest ułożony… nie zbłądzi.  Osoba trzeźwiejąca też w tej fazie przeżywa intensywne emocje, które często doprowadzają ją z powrotem do picia i podobnie jeśli ma wsparcie, wiedzę umiejętności przetrwa ten trudny okres.

Faza przystosowania to okres gdy hormony już przycichają lecz ciągle nie wiem co mam w swoim życiu robić, ciągle nie jestem przekonany czego chcę, kim chcę być, z którą dziewczyna się związać, jaką szkołę wybrać, czy się uczyć, czy pójść do pracy i zacząć żyć na własny rachunek, może założyć rodzinę… itd. W zdrowieniu uzależnionego ta faza również polega na poszukiwaniu celów, ugruntowaniu w nowym, trzeźwym życiu i poszukiwaniu odpowiedzi na szereg ważnych pytań, znalezieniu własnej drogi.

No i wreszcie faza rozwiązań kiedy nasz młody lecz już coraz dojrzalszy człowiek zaczyna znajdować siebie, określać cele… tak muszę skończyć te studia, chcę być inżynierem… chcę budować związek z tą partnerką, w przyszłości chcę być ojcem, taka praca będzie mnie satysfakcjonować… Tak więc zaczyna przejmować pełną odpowiedzialność za własne życie i nim kierować. Podobnie nasz uzależniony… wie jak chce żyć, nie chce by w jego życiu był alkohol, nie musi ale wybiera życie na trzeźwo mając świadomość swoich ograniczeń, które tak na prawdę przestają być ograniczeniami. Bo jakim ograniczeniem dla osoby, która NIE CHCE pić alkoholu jest to, że nie będzie go trzymać w barku, albo dla osoby która ma wielu wartościowych, trzeźwych znajomych i przyjaciół i prowadzi z nimi ciekawe dyskusje jakim ograniczeniem jest rezygnacja z siedzenia przy kuflu piwa w ogródku piwnym?
Ma też świadomość swoich coraz większych możliwości więc bez żalu prze do rozwoju i czerpie z tego satysfakcję.

Osiągnięcia tego etapu życzę wszystkim moim pacjentom obecnym, przyszłym, pozdrawiam setki byłych pacjentów którzy już go osiągnęli i czerpią satysfakcje z nowego życia.
Pozdrawiam ciepło. Z życzeniami Pogody Ducha. M.K.

Życząc powodzenia i pogody ducha zapraszam do kolejnych tematów, które będę poruszał. M.K.